Jest sierpień a ja postanowiałm napisać parę słów o mojej zimowej podróży do Rovaniemi. Zacznę może jednak od tego, że z każdym rokiem zaczynam stawiać sobie coraz wyższe poprzeczki jeżeli chodzi o moje podróznicze marzenia. Kiedyś bardzo chciałam polecieć do Portugalii i marzenie to spełniłam a nawet je zwielokrotniłam, bo byłam tam już kilka razy. Kolejnym marzeniem była Olandia, szwedzka wyspa wiatraków i też udało mi się zrealizować mój dream. No i oczywiście Zakynthos, który czekał na mnie latami, ale na szczeście mnie nie rozczarował. O Finlandii marzyłam po cichutku, bojąc się głośno wymawiać jej imię. Marzyła mi się ta magia związana z legendą Świętego Mikołaja, w którego przecież wszyscy wierzymy bez względu na to ile mamy lat.
Nie jest łatwo i tanio podróżować, kiedy się jest matką wielodzietną, stąd moje podróże nie są odległe, przede wszystkim ze względu na ich koszt. Bo nawet jak jest tanio, to i tak będzie drogo biorąc pod uwagę ilośc podróżujących osób.
No dobrze, ale przejdźmy do fińskiej podróży. To była jesień zeszłego roku, w sklepach zaczęły pojawiać się świąteczne ozdoby a ja chciałam zrobić dzieciom jakis fajny prezent, coś co będa pamiętać do końca życia. I wtedy weszłam na stronę popularnej linii lotniczej i okazało się, że na pierwszy weekend stycznia 2024 bilety do Finlandii są po 20 funtów od osoby w jedną stronę. Czy zawahalibyście się? No jasne, że nie, bo to tanio jak barszcz. Póżniej sprawdziłam noclegi na popularnej platformie i w przyzwoitej cenie udało mi się zarezerować mieszkanko w centrum Rovaniemi.
Ale to nie koniec. Chciałam nadać magii temu wydarzeniu, aby dzieci dostały pod choinkę ten wyjazd jako zaproszenie od Mikołaja. Kupiłam specjalne pudełka, a na pewnej chińskiej platformie zamówiłam cztery pary rękawic zimowych, świątecznych skarpet, specjalne listy od Mikołaja i koperty, w które Mikołaj włożył im kasę na fińskie szaleństwa. Rękawice i skarpety zapakowałam w ozdobne papiery, a do pudełka na sam spód włożyłam listy od Santy, na to kopery z kieszonkowym, a na wierzch zapakowane rękawice i skarpety. Szkoda, że nie mogę Wam tu pokazać zdjęć ich min, kiedy zaczęli rozpakowywać po kolei paczuki: rękawiczki, skarpety…zdziwienie, lekki niepokój co matka wymyśliła, bo wszyscy mają to samo. Kiedy dotarli do listów od Mikołaja to sama już nie wiem, ale te starsze chyba nawet bardziej się cieszyły niż te młodsze. Te dzieci mają obecnie: 23, 21, 14 i 13 lat. Oni chyba nawet nigdy nie zamarzyli, że tam pojedziemy, ja jestem z siebie dumna, bo fajnie jest być fajną mamą.
Ja sama do końca nie wierzyłam, że to wszystko się uda, aż do momentu kiedy wsiedliśmy do samolotu w Liverpoolu. Poczułam wtedy, że mój dreamek o spotkaniu prawdziwego Mikołaja zaczyna się spełniać. Lot trwał 3 godziny i 15 minut, a kiedy podchodziliśmy do lądowania wyglądaliśmy przez okna z nadzieją, że zobaczymy śnieg. To byłoby wielkie rozczarowanie, gdyby białego puchu nie było, bo mocno na to liczyliśmy. Nie spodziewaliśmy się jednak, że będzie go aż tyle i że będzie tak bardzo zimno. Wyszłam tylko na chwilkę z lotniska w czasie oczekiwania na taksówkę, bo chciałam zrobić kilka zdjęć i zmarzłam jak diabli przez te dosłownie kilka munut. Termometr pokazywał -23 stopnie Celsjusza, a śnieg cudownie skrzypiał pod butami. Nie mogłam uwierzyć, że dotarłam do Rovaniemi, o którym gdzieś tam kiedyś w dzieciństwie przeczytałam w jakiejś gazecie typu „Panorama” . To się naprawdę dzieje!
Do cetrum Rovaniemi dotarliśmy korzystając z taxi o nazwie MENEVA, mają aplikację łatwą w obsłudze i korzystaliśmy z ich usług kilka razy, więc mogę polecić.
Był już wieczór, więc wyskoczyliśmy jedynie do jedynego czynnego w pobliżu supermarketu i zrobiliśmy małe zakupy. Rano o 9.30 miała nas odebrać taksówka i zawieźć w magiczne miejsce.
Przejazd z centrum Rovaniemi do wioski Mikołaja zajął nam około 15 minut. Było przed godziną 10 rano, a nadal panował półmrok, bo słońce wschodziło około 11 a zachodziło już koło 14. Wioskę otwierano od godziny 10, ale kiedy przyjechaliśmy można było już wejść do pokoju Santy. Przed nami były tylko 2 rodziny a to co się potem zadziało, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania, ludzie czekali ponad godzinę, aby zrobić sobie zdjęcie z „czerwonym”.
To spotkanie to tak narawdę nic nadzwyczjnego, szybkie zdjecie i zdążyłam się zapytać jedynie ile ma lat. Odpowiedział, że 400, ale wierzyć mi się nie chce, że jest tak młody, bo to musiał być syn prawdziwego Mikołaja. Zdjęcie robi elfica i koszt w wersji elektronicznej to 40 euro, a na wersję papierową trzeba wydać 35 euro. Ceny są tu z kosmosu, ale być w takim miejscu i nie mieć zdjęcia z Mikołajem? Ja wybrałam wersję digital, bo będę mogła porobić kilka kopii. Samemu zdjęć z Mikołajem nie wolno robić.
Może nie było to nic nadzwyczajnego, ale pomimo wszystko dało się odczuć tą magię zwiazaną z Mikołajem. Prosto od fotografa udaliśmy się do sklepu z przeróżnymi rzeczami, niestety ceny były tu trochę wysokie nawet jak na nasze angielskie zarobki.
No, ale przecież byliśmy w Skandynawii, a na dodatek u Santy, to tanio być nie mogło.
Spotkałam się z wieloma opiniami na temat tego miejsca, że jest przereklamowane, że szkoda pieniędzy i inne tego tyu pierdolety. A jak wam powiem, że nie żałuję ani jednego eurska, którego tam wydałam, a wydałam ich sporo, chociaż w sumie sama nie wiem na co.
A co zobaczyliśmy jeszcze u Mikołaja?
-Pocztę Świętego Mikołaja z niezliczoną ilością pocztówek i oczywiście pamiątek
-symboliczną linię bieguna północnego:
-reniferowe zaprzęgi. Nie skorzystaliśmy z takiej przejażdżki, bo nie była to tania impreza, a poza tym te Rudolfy wyglądały na bardzo smutne. Tak wiem, zaraz napiszecie, że jestem hipokrytką, bo:
-zjedliśmy pizzę z Rudolfa. Kosztowała 19 euro i smakowała jak pizza z wołowną. Ja fanką wołowiny nie jestem, więc mnie smakowała tak sobie.
Pewnie da się wycisnąć z tego miejsca jeszcze więcej, ale nam te 3 godziny na mrozie w zupełności wystarczyły.
Czy będę chciała wrócić do Rovaniemi? Tak, z moim wnuczkiem za kilka lat 🙂 .
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na kolejny wpis, który będzie ty razem o bardzo gorącym miejscu a w roli gównej wystąpi Stefan.
Skoczcie też na mój Instagram .