Dawno mnie tu nie było, zaniedbałam nie tylko swojego bloga, ale również blogi moich podróżniczych przyjaciół. Ba…ja nawet doskonale wiem, że zaniedbałam również moich przyjaciół i bardzo Was proszę o wybaczenie.
Nigdy nie byłam wylewna na blogu w temacie mojego prywatnego życia, ale to własnie prywatne życie spowodowało, że zniknęłam z wirtualnego świata. Nie będę się tu rozwodzić i rozpamietywać co się wydarzyło, napiszę tylko, że pewnego czerwcowego dnia straciłam future ex husbanda (moi angielscy znajomi podpowiedzieli mi to idealnie pasujace określenie) oraz moją ex best friend forever. Reszty możecie się domyśleć sami.
Z tego też powodu nie miałam do tej pory serca aby opowiedzieć Wam o moich gorących wakacjach, o których obiecałam napisać zaraz po relacji z zimnego Rovaniemi. Wakcje w gorącym miesjcu były moim najgorszym urlopem w moim podróżniczym życiu. Przez tydzień przesiedziałam w sumie w hotelu i to w towarzystwie nieistniejącego już dla mnie future ex husbanda, bo jego myli były przy mojej ex best friend forever. Zastanawiam się czasami ile człowiek jest w stanie znieść dla dobra dzieci.
No dobrze, ale skończmy z tym marudzeniem. Życie toczy się dalej, ja dźwignęłam się po 3 miesiącach traumy i zaczynam się cieszyć tymi, którzy pozostali i pojawili się w moim otoczeniu. Ten rok bardzo zweryfikował „prawdziwe” przyjaźnie.
Od sierpnia nigdzie się nie ruszałam, ponieważ zwyczajnie nie miałam do tego siły, ani psychicznej ani fizycznej. Jednak pewnego październikowego dnia wyszło do mnie zza chmur słońce i oświetliło mi twarz swoimi promnieniami. A wraz z tym słońcem nieśmiało zaczęły powracać podróżnicze marzenia. Nie są to jakieś odległe kierunki, raczej lokalne. Życie dało mi takiego kopa w tym roku, że postanowałam podkulić ogon i cieszyc się z małych rzeczy.
Taką małą rzeczą była jednodniowa podróż do Whitby, nadmorskiej miejscowości w hrabstwie North Yorkshire. W Whitby byłam już wielokrotnie, jednak tym razem pojechaliśmy wziąć udział w Goth Weekend. Tak, dobrze przeczytaliście: POJECHALIŚMY. Bo w moim życiu pojawił się ktoś, kto otulił swoim ramieniem i próbuje poskładać w całość rozerwane na strzępy serce. Będę go tu nazywać Nie-mężem, bo meżem raczej nigdy nie zostanie. Dwa małżeństwa za mną…chyba mi wystarczy.
Whitby Goth Weekend w skrócie WGW to odbywający od 1994 roku się festiwal subkultury gotyckiej organizowany przez Jo Hampshire. Wydarzenie odbywa się dwa razy do roku i jest imprezą składającą się z dwóch nocy (piątek i sobota) podczas których można posłuchać grających na żywo zespołów, obejrzeć przedstawienia teatralne. Znajduje się tu również rynek składjący się z ponad 100 stanowisk.
Oczywiście główną atrakcją sa poprzebierani w gotyckie i nie tylko stroje uczestnicy festiwalu. A uwierzcie mi, że nie dało się oderwać wzroku od niektórych, szczególnie kobiet, bo stroje i makijaże były przepiękne. Niestety moja nieumiejętność a może raczej niesmiałość do robienia ludziom zdjeć, spowodowała, że tych zdjęć za dużo nie przwyiozłam.
W Whitby byliśmy zaledwie kilka godzin, ale nabraliśmy takiej ochoty na więcej, że Nie-mąż zarezerwował noclegi na następny festiwal, który odbędzie się w kwietniu. A ja już nie mogę się doczekać, bo może i my się wtedy przebierzemy?
Zanim jednak wybierzemy się ponownie do Whitby, czeka nas wspólny wyjazd do pewnego europejskiego miasta, w którym również będą przebierańcy. Tak jak w zeszłym roku Mikołaj przyniósł dzieciom podróżniczy wyjazd, tak i w tym roku postanowił podarować im prezent w podobnym stylu. Zmenił jednak kierunek z północy Europy, na jej południe.
Domyślacie się, gdzie polecimy?
Hej, Kochana, jak miło Cię tutaj ponownie widzieć! Oczywiście zauważyłam, że zniknęłaś z wirtualnego światka blogowego, ale w najgorszym scenariuszu nie zakładałam tak szokującej przyczyny… Zrzuciłam to na karb prozy życia, męczącej codzienności i braku czasu. Bardzo mi przykro, że dwie – wydawałoby się najbliższe – osoby tak potwornie Cię potraktowały. Brak mi nawet słów, by wyrazić to, co czuję. Paskudna i perfidna zdrada.
Dodam jeszcze tylko, że jak najbardziej jesteś rozgrzeszona ze swojej nieobecności tutaj. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie miał Ci tego za złe. Sama doskonale wiem, że kiedy życie kopie nas po tyłku, to blog schodzi na dalszy plan. Miałaś ważniejsze rzeczy na głowie, musiałaś zająć się sobą, dziećmi, naturalne więc, że to tam ulokowałaś swoją energię. Cieszę się, naprawdę się cieszę, że powróciłaś do „świata żywych”, choć absolutnie nie łudzę się, że wyszłaś z tego wszystkiego bez szwanku. I bardzo mi przykro, kiedy myślę o tych Twoich ranach.
Ludzie to jednak są podli.
A jeśli chodzi o wpis, to bardzo spodobała mi się ostatnia para 🙂 Nigdy nie należałam do tej subkultury, ale z zaciekawieniem obejrzałam fotki i przeczytałam Twój tekst.
Wszystkiego dobrego na koniec tego potwornego 2024 roku. Oby ten nowy okazał się dla nas lepszy.
Z Twoich mediów wywnioskowałam, że w Twoim życiu zaszło wiele przykrego, ale cieszę się, że już dochodzisz do siebie i żyjesz dalej. Mam nadzieję, że na tej kolorowej imprezie, którą podziwiam za artyzm zrelaksowałaś się i uśmiechałaś, bo ja to robię oglądając Twoje fotki.
Trzymaj się Marta i pozdrów Stefcia, który chyba cierpliwie czeka na dalsze podróże:)))