Wracając z sierpniowego urlopu w Paryżu postanowiliśmy zatrzymać się na jedną noc w okolicach Londynu, aby kolejnego dnia zwiedzić majestatyczny Windsor Castle. Mieliśmy na pokładzie pana, który zamki kocha a na dodatek obchodził okrągłe urodziny, więc prezent na tę okoliczność był idealny.
O zamku słyszeliście napewno, tak jak każdy słyszał o brytyjskiej królowej, której pogrzeb był równo rok temu, a sam Windsor Castle był równie często pokazywany w mediach jak sama władczyni.
Jeżeli chcielibyście wybrać się do tego królewskiego zamku, to polecam go równie mocno jak przeczytanie całego mojego dzisiejszego wpisu 😉 .
O tym jak Stevington Windmill zrobił nas w balona
Często przeglądam różne blogi, strony internetowe w poszukiwaniu wiatracznych obiektów. Jako, że mieszkam na dalekiej północy Anglii wszelkie tego typu budynki w swojej okolicy już odwiedziłam, dlatego jeżeli wybieram się na południe kraju…to sami wiecie…no muszę zjechać z głównej drogi. Oczywiście tak było i tym razem. Widziałam go oczyma wyobraźni wystającego z pola usłanego słonecznikami. No tak, bo takie zdjęcia widziałam stamtąd w 2021 roku i naiwnie wierzyłam, że tak będzie i w tym roku.
Ja już nawet naobiecywałam Stefanowi piękną sesję z wiatracznym kuzynem wśród tych słoneczników. Niestety pierwszą rzeczą, która psuła nam humory w drodze do Stevington Windmill była pogoda, bo jak te słoneczniki w deszczu będą wyglądać? No nie za ładnie, prawda?
Kiedy dotarliśmy na miejsce opadły mi ręce a Stefan smutno zwiesił śmigi. Po słonecznikach nie było żadnego śladu. I to nie dlatego, że już zdążono je zebrać. W tym roku widocznie ich w ogóle nie posadzono.
Już teraz sama nie wiem co było naszym głównym celem, czy słoneczniki skąpane w słońcu, czy wiatrak skąpany w słonecznikach. Żartuję oczywiście, a obiekt naszego zainteresowania stał sobie dumnie i na nas czekał skąpany w deszczu. Ta niesprzyjająca pogoda jest czasami bardzo pomocna, bo oprócz mnie, Stefana i wiatraka nie ma żywej duszy. Możemy sobie wtedy pochodzić, podotykać, nacieszyć oczy do woli, w spokoju, bez przeszkadzających nam osób. Nie ma wtedy spektakularnych zdjęć, ale czy o to głównie chodzi w podróży?
Stevington Windmill mało znany młyn z Bedforshire
Stevington Windmill położony jest w hrabstwie Bedfordshire, około 60 mil na północ od Londynu. Zbudowany został w 1770 roku dla piekarza Richarda Poola i jest jedynym kompletnym młynem w hrabstwie. Pomimo tego, przecietny Bedfordczyk zapytany o wiatrak Stevington odpowie, że nigdy o nim nie słyszał. Przykre to jest, bo młynarstwo odegrało w życiu człowieka ogromną rolę, a same młyny są dziedzictwem przeszłości. Gdyby nie młyny, człowiek nie miałby chleba.
Stevington Windmill jest młynem pocztowym (o rodzajach młynów mozecie poczytać tu: https://windmillshunter.pl/rodzaje-wiatrakow-2/ ), jego górna drewniana częśc jest ruchoma, a konstrukcja osadzona jest na murowanej podstawie wykonanej z lokalnego wapienia.
Wiatrak działał komercyjnie do 1939 roku, mieląc głównie paszę dla bydła. W 1951 roku został zakupiony przez Radę Hrabstwa Bedfordshire. Był prawdopodobnie jedynym młynem w Wielkiej Brytanii z jednakowymi żaglami pokrytymi płótnem. Żagle zostały wymienione w 2004 roku, niestety reszta maszynerii wymaga renowacji.
Podróżowanie to nie tylko cele i plany, ale także niespodzianki i zmienne warunki atmosferyczne. Wasza wyprawa do Stevington Windmill może być dowodem na to, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, ale właśnie w takich momentach można doświadczyć prawdziwej magii podróżowania. Mimo deszczu i braku słoneczników, Stevington Windmill pozostaje fascynującym miejscem pełnym historii i dziedzictwa. To wspaniałe, że mogliście zobaczyć go w takiej atmosferze, bez tłumu turystów, ciesząc się spokojem i urokami tego miejsca. To pokazuje, że podróże nie tylko dostarczają pięknych zdjęć, ale także wspaniałych wspomnień i doświadczeń. Pogoda była kapryśna, ale i tak udaliście się w podróż, odkrywając nieznane obszary i dzieląc się swoimi wrażeniami z innymi. To jest esencja podróżowania – odkrywanie, uczenie się i dzielenie się tym, co spotkało was w drodze. Stevington Windmill może być mało znanym miejscem, ale dzięki waszym opisom może stać się bardziej rozpoznawalny i ciekawy dla innych podróżników. 🙂 pozdrawiam serdecznie z deszczowej Norwegii 🙂
Tak, najważniejsze, że wiatraczek był i zadowoleni wróciliście, bo kolejny kuzyn Stefanka odwiedzony. A śmigiełka pewnie mu opadły z nadmiaru angielskiej wilgoci.
Dzięki, zasyłam wam przytulaski:)))
Dobrze, że biedak na astmę nie choruje od tej wilgoci (jak ja). Buziaki
Ładnie, a słoneczniki – może uda się znaleźć gdzie indziej, albo może w przyszłym roku? Pozdrowienia serdeczne!
Właśnie nie znalazłam innych wiatraków w słonecznikach, ale najważniejsze, że sam wiatrak był.
Ej no, Ty jesteś łowczynią wiatraków a nie słoneczników tudzież wiatraków w słonecznikach ale tak to już jest jak się człowiek podekscytuje internetem :). Trawa też jest super bo przecież zamiast niej mogłoby być błoto po kolana, albo w ogóle mogłoby nie być wiatraka :). Albo ulewa taka, że byś tam nie pojechała. A tak to patrz – jeden wiatrak więcej do kolekcji. Buziaki.
Tak wie, mam szukać pozytywów haha
Ja również zdenerwowałabym się po przyjeździe, widząc takie zdjęcia w internecie! Jednak z każdej podróży przywozi się mniejsze lub większe, ale wszystkie ciekawe – historie 🙂 To jest na pewno coś, co sprawi, że ten wiatrak zapamiętasz na długo 🙂
…i zapewne będę sprawdzała w necie, czy kiedyś jednak nie zakwitną wokół niego słoneczniki 😉 .